Choróbsko

DSC_7894Po zimie przyszła zima i co niektórzy nie dawali już rady ze swoim zdrowiem. Pewien osobnik w firmie w której pracuję nie był zainteresowany odchorowaniem w domu, więc pozarażał kilka osób w biurze. Ja też się załapałem do tego zestawu „obdarowanych grypą”.

Co tu dużo mówić… wkurwiony byłem na maxa. Zimę przebiegałem jak trzeba, nie oszczędzałem się co zaowocowało życiówką na dychę i dobrym ogólnym samopoczuciem psychicznym i fizycznym. Dodam, że od 12 lat nie byłem ani razu na L4, jak łapałem jakieś infekcje to na drugi dzień byłem zdrowy. A tu taki czops.
Dwa tygodnie zwolnienia, antybiotyk, plan startu w Róży Wiatrów pogrzebany, a dodatkowo na włosku wisiał oczekiwany od roku start w Pucharze Borów Dolnośląskich. Tak, od roku, bo rok temu tam startowałem i było zajefajnie…

Ostatni start przed chorobą to sobotnie Serpentyny Moraskie na których zająłem 3 miejsce, ale tylko dlatego że Kenijczycy utknęli w zaspach. Wieczorem już na potęgę leciało z nosa, a niedziela stała a właściwie leżała pod znakiem „łóżko i siódme poty”.

W poniedziałek zwlekłem się do pracy, sądząc że tym razem i tak dam rade pokonać tego syfa, ale nie. NIE.
Od wtorku znowu leżakowanie, przeplatane robieniem herbaty i okresowym sprawdzaniem czy aby zima nie puszcza za oknem. (foto)

Bolała mnie dupa i plecy. Od leżenia, od siedzenia w fotelu przy kominku, i tylko na brzuchu leżało mi się okej. Nie polecam tego typu „wakacji”. Dobijała mnie świadomość, że forma którą budowałem z każdym dniem ucieka. Tak, wiem, że w krótkim czasie da się odbudować, ale branie antybiotyków tego podobno nie ułatwia.

 

Nie chcę już tutaj wylewać więcej plwocin bo i tak sporo się nadenerwowałem, ale napiszę sentencję, którą staram się realizować a która przydałaby się rzeczonemu infekcjo-dawcy:

„Żyj, i daj żyć innym.”
Dobranoc.

Dodaj komentarz

Twój adres email nie będzie publikowany.