Na Borach Dolnośląskich usłyszałem od chłopaków, że jest opcja wyjazdu do Berlina na tamtejszą imprezę mistrzowską. A że zwolniło się miejsce, to skorzystałem z okazji żeby pobiegać u zachodnich braci, w dodatku w Elicie 😉
W pierwszy dzień miały odbyć się Mistrzostwa Niemiec w sprincie w sercu Berlina, czyli przy Bramie Brandenburskiej. To tu właśnie jest finisz Maratonu Berlińskiego. Sprint odbywał się w parku tuż obok, i podzielony był na rundę kwalifikacyjną rano oraz finały A i B popołudniu. Niestety, jako że nie mieliśmy załatwionego w porę obywatelstwa niemieckiego, przerzucono nas, Polaków na koniec kwalifikacji, a w finałach startowaliśmy z tymi przegranymi, czyli w finale B.
Trasy były banalne i bardzo szybkie, czyli ogień w płucach i łydkach 🙂 Zaryzykowałem start w płaskich startówkach Brooks Launch i nie żałuję wyboru. W eliminacjach co prawda w paru miejscach noga mi uciekła na trawie, ale popołudniu już dobrze trzymały, a lekkość pomagała się rozpędzić 🙂 Ogólnie panowała tam sielankowa atmosfera, jakoś nie czułem tej presji Mistrzostw. Mój czas osiągnięty w finale B dawał mi 6 miejsce, ale i tak uwzględniono nas dopiero na końcu listy.
Mapki
Kwalifikacje | Finały |
Po sprincie zasłużone żarełko w postaci kebaba u Turka i spacer po centrum. Sporo się tutaj zmieniło od czasu kiedy byłem ostatnio w stolicy Niemiec. Jakoś tak przyjemnie, przyjaźnie, kulturalnie, czysto, bezstresowo, miło. Może akurat tak trafiłem, a może tam po prostu tak jest? Noclegi były tanie, bo 4 euro za spanie w centrum Berlina to chyba niedużo? 😉 Co z tego że w szkole, tamtejsze szkoły są fajne 🙂 Po spacerze zgłodnieliśmy na tyle, ze powtórzyliśmy zamówienie u tego samego Turka, ale tym razem zamówiliśmy Durum, czyli kebaba zawijanego w cieście 😉 Smaczniejszy i bardziej pożywny niż ten w bułce.
Na drugi dzień był ichniejszy Long czyli nasz klasyk. Trasa w elicie miała 16 km, więc trochę się bałem jak to będzie. Po chorobie nie miałem zrobionych żadnych wybiegań, jedynie kilka dni temu zrobiłem szesnachę ciągłego po 4:40 min/km. Okazało się, że nie było źle. Wg zegarka wyszło 18 z haczykiem, ale jakoś to wytrzymałem. Całe szczęście, że były dwa punkty z piciem, w tym na pierwszym dawali wodę gazowaną (sic!)
Było bardzo ciepło, las był nagrzany, pachniało wiosną, listki wyłaziły z drzew, pięknie!
Niestety nie obyło się bez zgrzytu. Jakoś pod koniec czułem, że coś mnie swędzi i piecze w stopach, a właściwie na podeszwie… Okazało się, że wysłużone Brooksy Cascadia nie dają już rady trzymać w ryzach moich stóp w BnO, i trzaskając dużo na krechę nabawiłem się dwóch dużych pęcherzy na stopach. Po zdjęciu butów bolało jak cholera. Kurcze, ja dawno a właściwie to nie pamiętam czy kiedykolwiek miałem takie bąble! średnica jakieś 3 centymetry, trzeba było je przekłuć żeby wyciekło co trzeba 😉 Przez ostatnie wyjazdy skarbonka świeci pustkami i nie zanosi się na zakup porządnych VJ czy innych butów do BnO… ale może po wakacjach się uda.
Co do jakości biegu, to fizycznie trochę słabłem pod koniec, ale tragedii nie było. Kilka razy się wahnąłem, w tym jeden głupi błąd na odejściu z punktu 17, kiedy to miałem na plecach wózek w postaci zawodnika z Niemiec którego doszedłem na 3 minuty. Było trochę nerwowo i w gęstwinie nie ustawiłem kierunku, i wyleciałem w złym miejscu. Jeszcze drobne błędy na 7 i 9 ale poza tym znośnie. Trasa prosta jak na kategorię elity.
Mapa z przebiegami
I galeria na Picasie: https://picasaweb.google.com/106465947546898436235/MistrzostwaNiemiecBerlin2013
A w ogóle to poznałem bardzo sympatyczną grupę a właściwie rodzinę Drągowskich z klubu OK Sport, serdecznie pozdrawiam! 🙂
Najnowsze komentarze