Aktualizacja, czyli w końcu po półtora roku opis zdarzenia które miało miejsce na ulicach Poznania 🙂
W tegorocznym maratonie poznańskim chciałem złamać trójkę.
Zaplanowałem to sobie tuż po ubiegłorocznym biegu na tym dystansie.
Zima i wiosna była solidna, niestety w czerwcu całą swoją energię poświęciłem działce, więc wiosenna forma powiedziała bye bye! I tak aż do września. Aha, jakoś w czasie wakacji zgadałem się z Miłką, że pobiegnę sobie z nią ten maraton towarzysko, prowadząc ją na czas w okolicach 4 godzin. Może 4:10-4:15. Na taki wynik nie musiałem się przygotowywać, więc bimbałem sobie w najlepsze. Znaczy majstrowałem na działce 🙂
No i we wrześniu pobiegłem na żywca połówkę w Pile. Wystartowałem, bo miałem już ją opłaconą, ale wynik był straszny: 1:37 -masakra. Naszło mnie wtedy, żeby w końcu zacząć treningi, bo półmaratony się zbliżają, i fajnie wrócić w rytm startowy. Kupiłem sobie Garmina FR 305 i to był strzał w dziesiątkę. Od tego momentu (15 września) zacząłem treningi. Na początku szło jak po grudzie, by po 2 tygodniach wystartować w Półmaratonie Zbąskich. Przebiegłem go w strasznych męczarniach (1:31).
Formy nie było. No ale maraton się zbliżał, a tydzień przed nim był jeszcze start kontrolny na dyszkę w Rakoniewicach. 39 minut dupy nie urywało, znak, że coś tam nogi się zaczęły kręcić ale daleko jeszcze do formy z czerwca kiedy to poleciałem dyszkę w 37:45.
Targi przed maratonem, odbiór pakietów i rozmowy z masą znajomych. Każdemu musiałem się tłumaczyć że nie biegnę maratonu na wynik, że robię za zająca i że ma być zabawa. No ale było też stoisko na którym można było poczęstować się opaską z rozpisanymi międzyczasami na określony wynik. Wziąłem dwie: na 4:15 i nieśmiało na 3:00 🙂 Miłce powiedziałem, że plan jest taki, że przebiegnę się kawałek z grupą na 3 godziny i jak się trochę zmęczę to zwolnię i na nią poczekam. I tego się trzymałem.
Aż do startu.
Głowę miałem wolną od przedstartowego stresu. Przecież miałem się bawić tym biegiem, czyli polecieć sobie kawałek tempem 4:15/km i zwolnić do około 5:40-5:50 🙂 Czyli relaks 🙂 Była piękna, rześka i słoneczna pogoda. Kilka stopni w plusie. Idealne warunki do szybkiego biegania.
Oczywiście gdy ruszyliśmy, tak fajnie się biegło, że trzymałem się z grupą do 5 kilometra. Później zbieg między osiedlami i za chwilę była dyszka w okolicach Ronda Starołęka. Cały czas było super, znajomi dopingowali na trasie, w grupie też kilkoro ziomków. I Tata który jechał na rowerze cały czas pstrykając foty i filmując. No i jak w takich warunkach miałbym stanąć i czekać gdy tak dobrze się biegnie? 😉
15 kilometr, później długaśna prosta Drogą Dębińską i delikatny podbieg ul. Baraniaka przy Malcie. Półmetek.
Tutaj już musiałem zdecydować co dalej, bo minęło półtorej godziny, i jeśli chcę poczekać teraz na Miłkę to czas najwyższy stanąć. No ale nogi same niosą a za chwilę będzie 25. kilometr. Zobaczymy, najwyżej stanę przy bufecie. Za tym bufetem był dłuuugi zbieg, więc wziąłem wodę i nie puszczając grupy na 3:00 poleciałem do 30. kilometra. Grupka powoli się zaczęła wykruszać, słyszałem pokrzykiwania że tempo nierówne, że za szybko i takie tam.
A ja jakoś się trzymałem, i już w tym momencie wiedziałem, że nie mogę tego spierdzielić. Tylko trzeba przetrwać ul. Hetmańską, i później nie puszczać grupy na Drodze Dębińskiej. No to trzymam się pleców prowadzących, wzrok w dół, i mantruję, by czas szybciej zleciał.
Na Garbarach zostało nas już kilku. Na Moście Rocha raptem pięciu, z kilkudziesięcioosobowej grupy. Wyprzedzaliśmy tych, którzy już odpuszczali. 40. kilometr na początku Baraniaka to był ten moment, kiedy postanowiłem że mam jeszcze trochę siły i ruszam. Zabrałem się z kolegą którego widać na zdjęciu (czerwone spodenki). Na lekkim podbiegu mijaliśmy grupki zawodników, którzy już nie dawali rady uciągnąć tempa na 3 godziny. Smutne to, ale sam byłem w podobnej sytuacji rok temu.
Kiedy dobiegaliśmy do stoku narciarskiego i słyszałem już wyraźnie głos spikera, wiedziałem że się uda 🙂 To było wspaniałe uczucie 🙂 Jeszcze tylko zakręt przy źródełku i rura w dół z mostku do mety. Byłem półtorej minuty wcześniej niż rok temu. Zegar z daleka pokazywał 2:59:00 🙂 Jeszcze tylko kilkadziesiąt metrów i JEST! Okrzyki radości. Trójka złamana z czasem 2:59:16 🙂
Miłka nie była zachwycona, na mecie była wręcz zła. No ale nie każdy potrafi cieszyć się cudzym szczęściem… Zresztą strasznie przeżyła ten maraton, coś jej siadło w kolanie i przybiegła w czasie 4:35.
W ogóle to moje Brooksy Launch w kolorze pomarańczowym już były dość mocno zajechane, i dzień przed maratonem kupiłem na targach nowe piękne Brooksy… też Launch ale biało-niebiesko-limonkowe 🙂 Piękne są :))
Kusiło, by w nich pobiec maraton, ale obawy przed otarciami były zbyt duże i zdecydowałem że jeszcze pobiegnę w pomarańczowych i po tym biegu „powieszę je na kołku”.
km | międzyczas | |
1-10 | 42:32 | 0:42:32 |
10-20 | 41:35 | 1:24:07 |
21,097 | 5:15 | 1:29:22 |
20-30 | 43:06 | 2:07:13 |
30-40 | 42:51 | 2:50:04 |
40-42,195 | 9:18 | 2:59:16 netto |
Miejsce w open | Kategoria | Miejsce w kat. | 21,097 km netto | 21,097 km brutto | |
111/4619 | M30 | 42/1572 | 2:59:16 | 2:59:22 | 12-Poznan-Maraton- wyniki |
4 pings