Niby święta, ale jakoś tak zupełnie ich nie czułem.
Niedzielny poranek. Przez okno wpadało wesołe słońce. Decyduję, że jadę do Sieradza w odwiedziny do serdecznego kumpla 🙂 Spakowałem najpotrzebniejsze rzeczy w plecak, wziąłem szosówkę i ruszyłem na Trasę Katowicką.
…
Niestety, przy wjeździe ślimakiem pod wiaduktem na Katowickiej poczułem, że mam wiatr w plecy kiedy akurat byłem na odcinku w kierunku centrum Poznania… 🙂 To oznaczało, że prawdopodobnie całą trasę będę miał wiatr w twarz.
Oczywiście tak się stało. Na polach była walka ze średnią oscylującą w pobliżu 22 km/h. W lesie, gdzie przeciągi nieco malały, rozwijałem niebotyczną prędkość w granicach 27-28 km/h heh… 🙂
Kawałek przed Kórnikiem jakichś dwóch rowerzystów jechało asfaltem równoległym do mojej trasy, jeden z nich krzyknął w moją stronę ale nie jestem pewien kto to był.
W okolicy Jarocina zadzwoniłem do kolegi, że jestem na trasie i żeby na mnie czekał. Ustaliliśmy, że wyjedzie rowerem w moim kierunku i do Sieradza wjedziemy razem. W Kaliszu okazało się, że wyjedzie ale…. samochodem 🙂
Jakieś 30 km przed Sieradzem zobaczyłem jadące z naprzeciwka czarodziejskie białe sejczento. I ucieszyłem się, bo walka z cholernym wiatrem nie była tym, co tygryski lubią najbardziej 🙂
Miałem jednak ciągle w perspektywie powrót do domu na drugi dzień, więc wolałem oszczędzać siły na trasę Sieradz-Poznań…
Obowiązkowa fotka przy fabryce moich ulubionych Grześków 🙂
sorry za jakość, ale te foty robiłem komórką…
Powrót do Poznania
Lany poniedziałek pełną gębą:)
Trasa powrotna ta sama co w ubiegłym roku. Czyli rankiem wyjazd od kumpla z wioski pod Sieradzem, chwilę przed godziną 12 pod Bajkszopem zebrała się grupa szosowa w ilości 5 sztuk 🙂 w tym jeden 71 – letni były zawodnik Lecha Poznań, który nie odpuszczał na hopkach 🙂
Ekipa odprowadziła mnie 40 km a później już samotnie, po mokrej i wietrznej szosie.
Niestety, jak na złość w ten dzień wiatr się zmienił i całą drogę do Konina było ciężko. Na szczęście miałem zapasowe skarpety 🙂
W Turku nadgorliwy, albo i znudzony policjant stojący przy szosie nakazał mi zjechać na brukowaną, nieposprzątaną po zimie ścieżkę rowerową. Oczywiście Nasza Władza zawsze ma rację, więc symbolicznie wjechałem na rzeczoną ścieżkę, by po przejechaniu kilku metrów wrócić na szosę.
Z Konina wiatr wiał z prawej strony, ale i tak nie dało się jechać szybciej niż 28-30 km/h. Za Wrześnią zobaczyłem znajomy samochód i załapałem się na darmowy transport do domu 🙂
Najnowsze komentarze