Pierwszy maraton w sezonie, i pierwszy od ładnych paru lat. W sensie startowym oczywiście 🙂 Co prawda w ubiegłym roku zaliczyłem większość edycji u Golonki, ale to była tylko jazda z lustrzanką na szyi i fotografowanie środka stawki megowców plus czuba gigowców którzy zazwyczaj doganiali 'średniaków’ gdzieś pod koniec pętli.
…
A teraz Dolsk, czyli mało oryginalna wyrypa.
Nie miałem pojęcia czego się spodziewać po tej trasie. Pogoda nie była taka zła – nie za ciepło, ale też krótki rękaw wystarczył. Na kolana jednak długie spodnie, bo trzeba dbać o stawy 😉 Co prawda był moment, że gdzieś w połowie trasy – kiedy deszcz i zimny wiatr zmienił kolor skórę na rękach w piękne odcienie amarantu – myślałem o tym, że przydałyby się rękawki. Ale brak lecytyny zadziałał wzorowo, bo zaraz o tym zapomniałem…
Startowałem z końca. Całe szczęście że na tym dystansie nie ma takiego tłoku jak na mega. Niestety po wjechaniu w teren też robiły się korki, więc trochę czasu minęło zanim złapałem tempo które mi pasowało. Świeży napęd nie do końca działał tak jak powinien, strzelał na krótkich podjazdach więc jest to temat do dopracowania. Załapałem się do grupki która zbierała rozproszonych po trasie Mrozowców. Tempo na asfalcie było zacne, szkoda tylko że przy okazji 'bufetowania’ nie zdołałem już ich dojść. Nauka na przyszłość. Swoją drogą im więcej asfaltu, tym większa loteria, bo wystarczy się zabrać z silną grupą i jest dobry wynik, a jazda samemu w tak wietrznych warunkach, kiedy nie ma kto dawać zmian… wtedy jest pozamiatane.
Całościowo patrząc na wyścig napiszę, że maraton ten był nieciekawy. Jako przetarcie – ok. Ale z perspektywy osobnika mieszkającego na nizinie – średnio atrakcyjny. Gdyby nie pogoda w kratkę i landszaft który widziałem tuż przed meta – byłby całkiem bezbarwny. Na szczęście zaopatrzony w klasyczny dzwonek mogłem pozdrawiać dzieciaki w wioskach wesołym dryndaniem 🙂 Jazda bez licznika ma swoje plusy, które jednak nie przesłaniają jednego – ważnego minusa – ile do cholery jeszcze będzie tego asfaltu?
Bez cienia malkontenctwa napiszę, że nie mogę doczekać się gór, kiedy wszelkie 'okoliczności przyrody i tego, niepowtarzalnej’ wynagrodzą mi jazdę na dłuższym dystansie…
Z pozytywnych rzeczy wymienię kilka: spotkałem sporo znajomych których nie widziałem od daaaaawna 🙂 Zarówno przed jak i na trasie miło było spotkać znajome buźki 🙂 Przy okazji pozdrowienia dla Moniki z Subaru Vitesse, że rozpoznała moją mordkę 🙂 Makaron z sosem bardzo smaczny 🙂
Nie złapałem gumy tfu tfu tfu! 🙂 No i czuć było już zapachy wiosny 🙂
Najnowsze komentarze