Już w sumie nie pamiętam jak to było, w każdym razie Wiśnia rzucił temat, żeby wystartować w rajdzie przygodowym. Niestety wpisowe było spore, więc udało nam się namówić Igora-szefa żeby pod sztandarem Cykloturu wziąć udział w tych zawodach.
Wiśnia zdał się na moje nawigowanie, a ja wziąłem u niego kilka lekcji wspinaczki linowej, co do tej pory było dla mnie czarna magią 🙂
Zrobiliśmy sobie trening wspinaczkowy na Cytadeli. To był dla mnie szok, gdy wisiałem kilka metrów nad ziemią a trzymała mnie tylko cienka linka 🙂 jak się okazało, treningi te okazały się nieprzydatne, ale o tym później.
Wiśnia musiał mi pożyczyć trochę sprzętu, bo totalnie nie miałem wcześniej kontaktu z rajdami. Lekkie spodnie polarowe, polarowa bluza Mount&Wave, plecaczek, uprząż i inne duperele.
W sumie swoje miałem tylko buty do biegania i rower heh.
Trasa polegała na przejechaniu etapu rowerowego około 40 kilometrów w śniegu, później etap pieszy ponad 50 km i na koniec znowu rower. Pomiędzy etapem pieszym a drugim rowerowym było linowe zadanie specjalne.
Zaczęło się sympatycznie. Najpierw honorowy przejazd ulicami Gdyni na plażę. Stamtąd start ostry po plaży 🙂 Wesoło było aż do czasu jak wjechaliśmy do lasu. Tam depnęliśmy w pedały i gnaliśmy goniąc czołówkę. Po drodze minęliśmy Kubę który zerwał łańcuch tuż przed krótką stromą górką. Sympatyczny był zjazd po schodach z jakiejś górki na szczycie której był punkt na wieży. W pewnym momencie dogoniliśmy dużą grupę która złapała jakiegoś zonka, bo rozjeżdżali się w różnych kierunkach. W sumie dałem wtedy ciała, bo trzeba było minąć ich bokiem, a tak to wjechaliśmy na punkt naprowadzając innych. Ale taka to zabawa 🙂
Śniegu było sporo, więc chcieliśmy za jasnego skończyć ten etap, żeby jeszcze przed nastaniem ciemności wyjść z bazy na etap pieszy.
Plan się udał, bo na przepaku byliśmy na szóstym miejscu. Przebraliśmy się i ruszyliśmy. Ja miałem całość nawigować. Nie przepadam za bieganiem po ciemku, ale było tyle śniegu że w lesie wszystko było ładnie widać. Na PK 9 byliśmy tuż za pierwszą trójką w której biegł Remik. Później nam uciekli, ale to przeze mnie. Zamiast wybrać wariant na krechę po lesie, ja zdecydowałem że biegniemy przez Pustki Cisowskie, do których miałem sentyment. Po trochu na tej decyzji zaważył fakt, iż chciałem znów zobaczyć te katy do których niegdyś przyjeżdżałem na zawody i obozy biegowe 🙂 No w końcu rajd, nie? Walory krajoznawcze i turystyczne podobno są wpisane „w koszta” hehe 🙂
W każdym razie zaliczyliśmy osiedlowy sklepik, i po malutkim zawahaniu przy jakiejś polance dobiegliśmy do PK10. Tam zamiast ciąć przez chaszcze wybrałem wariant obiegowy drogą, przez co Wiśnia chciał mnie zamordować. No niby straciliśmy na tym kilka minut, ale może tam w tych nadjeziornych chaszczach byśmy zaliczyli nieplanowaną kąpiel?
I co wtedy, hę? 😉
Od PK 10 właściwie zaczął się rajd. Przelot na jedenastkę był dość długi i nie miałem już takiej pewności którą drogą biegniemy. Starałem się trzymać kierunek, ale przez to że tych dróg była taka masa, nie wiedziałem ile jeszcze mamy do punktu. Unikaliśmy cięcia przez las w głębokim śniegu, z obawy na ryzyko przemarznięcia stop. Biegłem w letnich lekkich Pumach 😉
Jakoś wyskoczyliśmy na szosę do Przetoczyna i stąd już była prościzna. Punkt zaliczony, ale dalej znowu po lasach bardzo bogatych w drogi. W pewnym momencie Wiśnię tak ścięło, że stwierdził że połozy się pod drzewem na 15 minutową drzemkę. Tak też zrobił, owijając się folią NRC a ja kucałem obok niego i pilnowałem czasu 🙂 Chwilę później wyszliśmy na drogę gdzie mapa przestała mi grać. Trzymałem ten cholerny kierunek, ale nic mi się nie zgadzało. Po jakimś czasie stwierdziłem że nie wiem gdzie jesteśmy i biegniemy na czuja. Okazało się później, że inne ekipy tez miały problem na przelocie na PK 12.
na jakiejś drodze zatrzymaliśmy się, i Wiśnia wziął patyk. Zaczął grzebać w śniegu i dokopał się do bruku. Dzięki temu ustaliłem, że jesteśmy na grubej ciągłej drodze, i od tego momentu już biegliśmy na pewniaka 🙂
Tutaj najwięcej straciliśmy na całej trasie. Dobiegliśmy do szosy i zrobiliśmy postój na małe czujne kimanko na jakimś powalonym drzewie. Później już szosą do punktu. Spotkaliśmy po drodze znajomą ekipę Szybka Paczka z Poznania.
PK 12 ugościł nas przyjemnym ogniskiem. Miałem tam kryzys, chciało mi się spać i zupełnie nie chciało mi się ruszać dalej.
jakoś się ogarnąłem i poczłapaliśmy do przepaku PK13. Po drodze zaczęły mnie boleć pachwiny, czułem skurcze w ramionach od ciągłego podkurczania i chowania głowy w kołnierzu bluzy polarowej. Bylem zrezygnowany, wiedząc że jest jeszcze etap rowerowy z zadaniami specjalnymi na linach stwierdziłem że nie dam rady. Pękła mi psycha, nie umiałem zwalczyć bólu, który pewnie by minał gdybym wsiadł na rower i się nieco rozgrzał. Wiśnia nie był zadowolony z takiego obrotu spraw, ale dzielnie ruszył na ostatni etap, jak się okazało – ze Zbyszkiem Hornikiem, któremu tez odpadła dziewczyna 🙂
Mapy:
Strona A | Strona B |
![]() |
![]() |
Najnowsze komentarze