Żona mówi że dobrze zbiegam. Nie potwierdzam, nie zaprzeczam, lubię i już 🙂 Stąd pomysł na zapisanie się na pierwsze mi znane zawody tego typu (nie na orientację, bo zdarzały się mierzone odcinki downhillowe między punktami w BnO) i to od razu w randze mistrzowskiej 😉
Impreza odbyła się w Nowym Targu i polegała na stoczeniu się szlakiem zielonym od schroniska PTTK na Turbaczu do mety położonej na Polanie Marczakowej. Skąd taki zabieg, żeby zbieg tam właśnie skończyć – nie wiem. Miało to swoje minusy, bo na mecie w zasadzie nikogo oprócz obsługi nie było, nieliczni kibice byli w oddalonym od mety o 2,5 km centrum zawodów. Z racji pandemii rozumiem to posunięcie, bo dystans społeczny itp. ale przez to meta np. nie miała zasięgu do podawania wyników live. Trasa miała długość 5,2km i w zasadzie pozbawiona była technicznych odcinków. Jedynie tuż za startem była sekcja korzeni i kilka kamieni i to wszystko, reszta to było napierdzielanie szerokimi duktami tempem ograniczonym jedynie objętością płuc, ew. stanem bieżnika w butach bo było błotniście 🙂 Innymi słowy ze słabą formą nie miałem czego tam szukać, wolałbym techniczną trasę. Plus taki, że dzięki temu nikogo nie trzeba było zwozić i zajmować miejsca na SORach. Mój czas 19:51, aż smutno to pisać, ale to jest najszybciej przebiegnięta piątka od paru lat.
Najnowsze komentarze