W zasadzie do samego końca nie byłem zdecydowany, czy tegoroczną Szagę pobiec na 100 km czy 50 km. Z jednej strony trzeba w końcu kiedyś zrobić „setkę” w nocy, z drugiej strony ślepy jestem jak kret i bieganie po krzakach po ciemku jest dla mnie nie lada wyzwaniem. Nie udało mi się jednak uzbierać kasy na odpowiednie halogeny, więc została „pięćdziesiątka”. Poza tym za dwa tygodnie Maraton Karkonoski, więc nie będę przeginał 🙂 Jak się okazało, nawet Trasa Piesza 50 km (TP50) tego dnia była poza zasięgiem…
Jak to się stało?
Ano w czwartek poleciałem sobie 3 x 2 km na pętli Głuszyńskiej, czyli w sumie wyszła szesnacha żwawego biegu dookoła lotniska Krzesiny. Coś jednak było nie tak z moim żołądkiem. Bez wdawania się w szczegóły napiszę tylko, że po kąpieli zaczęło mnie telepać jak Kenijczyków w Suwałkach zimą. No gorączka jakaś na całego. Co się – do cholery – dzieje ze mną w tym roku?!
Nockę jakoś odchorowałem, w piątek luz z bieganiem no i w sobotę skoro świt wsiadłem na rower i heja do Zaniemyśla. Daleko nie było, bo tylko 25 kilosów, ale już po drodze znowu się zaczęło… Przyszło jakieś osłabienie, ledwo trzymałem się kierownicy i jechałem jak na skazanie. Przez chwilę chciałem zawrócić, ale szkoda mi było spotkania znajomków, więc dotelepałem się jakoś do bazy zawodów.
Wypiłem kawę, (foto obok :)) odpocząłem chwilę i poczułem się lepiej. Może to ten różowy cukier do kawy mnie postawił? 🙂 W każdym razie na bank nie chciałem biegać TP50 bo dzień zapowiadał się ciepły (pomimo chmur na wysokim pułapie). Postanowiłem, że jak zostanie jakaś mapa u organizatorów to przetruchtam sobie Trasę Pieszą 25 km (TP25) najwyżej nie całą, tylko może gdzieś po drodze zejdę. W sensie z trasy zejdę 😉
W ostatniej chwili, tuż przed rozdawaniem map dla uczestników przebrałem się w ciuszki i zgłosiłem oficjalnie do biegu. Raz kozie śmierć! Ruszyło właśnie rozdawanie map, więc na spokojnie wziąłem jedną dla siebie i pokornie czekałem na sygnał startu. Poczekałem aż wszyscy ruszą, i przetruchtałem pod bramką startową. Na ulicy napieracze z TP50 kręcili w prawo, a pozostali piechurzy czyli TP25 skręciła z lewo. No, z jednym wyjątkiem 😉 Jeden kolega z TP25 poleciał od razu na siódemkę zamiast jedynkę i niestety musiał się wracać, ale i tak zajął ostatecznie miejsce w pierwszej dziesiątce 🙂 Pozdro! 😉
Nie spieszyło mi się. Miałem zrobić wybieganko, i nie wiedziałem jak się będę czuł za chwilę, czy znowu nie dopadnie mnie słabość jakaś. Nie wziąłem żadnego batonika, tylko małą butelkę wody do ręki. Najwyżej skończę wcześniej.
Na PK1 część ludzi poleciała lewym wariantem, a ja stwierdziłem, ze sprawdzę wariant prawy, który wydawał się nieco dłuższy, ale to tylko pozory. Oba miał taką samą długość, ale zaletą prawego było to, że mogłem zrobić małe rozpoznanie drogi na PK2. Cała trasa w zasadzie była banalna, kwestia tylko dwóch-trzech przelotów na których można było ciąć na krechę. A to była loteria, bo dla przykładu na PK2 leciałem sobie obiegiem w tempie 4:10-4:20/km gdzie przy biegu na szagę tempo w polnych krzaczkach i bagienkach mogłoby spaść przynajmniej do 5:10-5:30/km co miałoby już jakiś wpływ (a może wpław?) na wynik.
A w ogóle to nie chciałem sobie pobrudzić czerwonych skarpetek zakupionych dzień wcześniej w ogólnopolskiej sieci artykułów sportowych. Kosztowały 19,90 i okazały się bardzo wygodne. Znaczy nie spowodowały żadnych niewygód, co jest dla mnie nie bez znaczenia 😉
No ale wracając do trasy biegu. Odbiegając od PK1 chyba byłem już pierwszy, ale zaraz spotkałem jednego szybkobiegacza w niebieskich Asicsach. Później nadbiegł Paweł i chwilę za nim pojawiały się już większe grupki napieraczy. Pobiegłem sobie obiegowym wariantem na PK2. Z niego, nie chcąc brudzić czerwonych skarpetek biegnąc wariantem na szagę, wybrałem prawy wariant na PK3. Czułem się całkiem dobrze, nogi się rozkręciły, ale niestety…
Przelot na czwórkę, dość krótki, zaczął się od coraz głośniejszych pomruków wydostających się z okolic brzucha. Niech to! Znowu! Może zaraz przejdzie? Nie przeszło… Znaczy przeszło na chwilę, bo zaraz, niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, pojawił się leśny kemping z… wychodkiem! A właściwie była to Komnata Dla Potrzebujących, bo miała zamykane kabiny, wodę w kranie i papier! Napełniłem buteleczkę wodą z kranu i po minucie, lekki niczym motylek poleciałem dalej. Co prawda woda w butelce za chwilę nabrała podejrzanie żółtego koloru, ale to pewnie rdza zbiornikowa albo inne metale ciężkie. Mam nadzieję…
![](https://lh3.googleusercontent.com/-AFdFtm7DFU8/UeumbvxyL7I/AAAAAAAAHHU/bmsL7yBMcfw/w595-h793-no/30.jpg)
foto: Robert Waś
Dalej gładko i bez większych niespodzianek. Nogi ciągle były lekkie, w brzuchu też się uspokoiło. Może jeszcze warto wspomnieć o bagnie (tuż za PK4) którego przeskakiwanie skończyło się zabrudzeniem czerwonych podkolanówek, i zarośniętej drzewami polnej drodze (do PK6) która nieco mnie spowolniła i gdzie straciłem jakieś 1,5 minuty 😉 Reszta w porządku, choć poszukiwanie stareńkiego dębu (ostatni PK) przypomniało mi pewną historyjkę dla dzieciaków. Mianowicie biegnę drogą, po lewej widzę że zaczynają się te wielkie drzewa. Spodziewając się ukrytego punktu za którymś z nich, prawie wpadłem na ten właściwy, ogromny pomnik przyrody na środku drogi (foto >>> atakowałem od drugiej strony) 😉
A stamtąd już tylko rura do mety 🙂
Drugie miejsce ex-aequo zajęli: Paweł Górczyński i Mateusz Wojciechowski którzy przybiegli niecałe pół godziny za mną. Gratulacje chłopaki!
Później dekoracja, fanfary, hostessy, lody, zapiekanki, autografy i ledwo udało mi się wyrwać do domu gdzie musiałem w bardzo krótkim czasie przygotować chawirę do najazdu grill-gości 😉
Organizatorom dziękuję za bardzo miła atmosferę, super zawody, i dobrą mapę 🙂
Aha, i wśród bogatych nagród w torbie znalazłem całkiem fajną czołówkę Black Diamond. Czyżby to jakaś sugestia ze strony orgów na przyszły rok? 😉
Wyniki: Szaga 2013 TP25
Najnowsze komentarze