Będzie raczej smutno.
To nie był udany bieg. Ukończyłem, co dla niektórych jest wyczynem. Bo jest, 100 km w górach to nie takie hop siup, ale dla biegacza który swoje już wybiegał, nie jest to aż takim wyzwaniem, szczególnie gdy ma się już za sobą długie biegi w takim terenie.
Tym razem załatwiłem się na cacy.
Wystartowałem w wysłużonych już Brooksach Cascadia które mają przebiegane grubo ponad 4000 km. Dały radę. Po wizycie u szewca, czubki butów dostały nowe, gustowne naszywki. Ale jedna oderwała się praktycznie na początku, a druga wytrwała do końca.
Co prawda poobdzierane opuszki palców stóp pozaklejałem plastrami i te dały radę, ale pojawiły się inne problemy. Znaczy do pięćdziesiątego kilometra było dobrze, biegłem swoje nie oglądając się na innych, bez podpałki. Chciałem jedynie poprawić wynik z zeszłego roku, czyli nabiegać mniej niż 12:55
Do połowy dystansu, ba, nawet w Piwnicznej czyli w 2/3 trasy był jeszcze cień szansy. Ale schody zaczęły się właśnie od połowy, czyli od zbiegu z najwyższego szczytu na trasie (Radziejowa 1262 m n.p.m.). Zaczęły boleć pachwiny, raz jedna, raz druga na zmianę. Ból promieniował do kolan. Przez to nie byłem w stanie zbiegać tak szybko jak inni. Nie mogłem tez zbiegać tak szybko jak w roku ubiegłym…
W wielu miejscach po prostu staczałem się z górki, czasem tempo w dół było podobne jak to pod górę. W ten sposób nie da się poprawić czasu. Po prostu się nie da.
W Piwnicznej na 65. kilometrze chciałem zejść z trasy mając w perspektywie trzydniowe zawody O-Games za tydzień we Wrocławiu, za dwa tygodnie dwudniowe Mistrzostwa Czech a za trzy tygodnie Mistrzostwa Polski. I to by było najrozsądniejsze rozwiązanie i nie musiałbym się nikomu a tym bardziej sobie tłumaczyć ze swojej decyzji.
Zatem dlaczego pobiegłem dalej? Cholera wie. Ambicja? Atmosfera biegu? Góry? Krynicki deptak z dobiegiem do mety i uniesionymi rękami w górze? Nie wiem…
Ale pobiegłem. Nie cierpiałem aż tak bardzo, nie miałem też przeświadczenia że robię źle. Po prostu starałem się biec na tyle ile mogłem, i jak najszybciej znaleźć się na mecie. Tym razem miałem do pomocy kijki, i one pomogły nieco na podejściu pod stok w Wierchomli. Ten wymagający stok na 77. kilometrze. Ale tym razem polubiłem go. I nie tylko dlatego że jest na nim downhillowa trasa rowerowa. On po prostu daje w kość. Jednak kiedy się podbiega/podchodzi trzeba później zbiec/zejść.
I właśnie wtedy zdarzyła mi się przykra historia, chyba jedyna tak naprawdę na całej trasie. Na luźnych kamieniach, kiedy ostrożnie staczałem się z drugiej strony góry, poślizgnęła mi się noga, pięty mi się rozjechały i poleciałem na tyłek. W sumie mogło to z boku komicznie wyglądać, ale zabolało okrutnie. Bo nie dość że pachwiny i kolana, to jeszcze bolesne uderzenie tyłkiem na ostre klamoty. To był ten ból z serii krótkich ale intensywnych. Zakręciło mi się w głowie, chwilę musiałem tkwić w tej pozycji. Akurat wtedy przebiegała koło mnie grupa 5-6 biegaczy. Nikt nie krzyknął, nikt nie zapytał czy wszystko w porządku.
No do cholery, nie umierałem tam, ale ja, widząc taką sytuację, zareagowałbym jakoś. Staram się zrozumieć innych ludzi, że patrzą przed czubek własnego nosa żeby się nie wypierdzielić na zbiegu, ale… eh. Dwie z tych osób później dogoniłem i przegoniłem. I podałem im rękę na mecie, nic nie mówiąc o tym zdarzeniu. I tyle.
Koniec narzekania.
Tak jak w zeszłym roku dostałem kopa adrenaliny na ostatnim dziesięciokilometrowym zbiegu do mety w Krynicy, tak teraz nie byłem w stanie tak polecieć. Dopiero na końcowych 2-3 kilometrach kiedy usłyszałem za sobą jakiś tupot i zobaczyłem grupkę pościgową. Spiąłem poślady i uciekłem im, po drodze wyprzedzając jeszcze kogoś.
Kilkaset metrów przed metą czekał na mnie Łukasz, który aż do końca pobiegł ze mną co uwiecznił na filmiku poniżej. Dziękuję!
Gratulacje dla Roberta z naszej ekipy, który mimo kryzysów też dobiegł do mety „setki”. On również chciał zejść, ale wizja czekania 2h na transport jakieś 23 km od Krynicy skutecznie zmusiła go do ukończenia 🙂
Miejsce | Kategoria M-30 | Czas | Wyniki |
92/346 | 44/135 | 13:22:20 | Wyniki-Krynica-Ultra_100km |
Jak mnie kiedyś chwyci wena, z czym ostatnio coraz gorzej, to napiszę bardziej szczegółowo co się działo…
Jeszcze kilka widoczków z trasy, które zrobiłem telefonem. Na pierwszej fotce Tatry jakieś 40-50 km obok. Czwarte zdjęcie to fragment podejścia w Wierchomli.
4 Komentarze
Skip to comment form
Gratulacje Robert !
Będę sie mierzył z tym dystansem za rok 🙂
Mam pytanie z nieco innej beczki. Czym rejestrowałes trasę (GPS) ze wytrzymał Ci tyle czasu ?
Pozdrawiam i do zobaczenia na ścieżkach biegowych 🙂
Author
Heja!
Dziękuję, choć skutki biegu odczuwam do dziś, i to niekoniecznie zdrowotne… Używam Garmina 910XT – wg producenta wytrzymuje do 20h i faktycznie daje radę, z tym, że miałem wyłączone dźwięki i podświetlenie ekranu. Na mecie miałem dwie kreseczki baterii z czterech. Do zobaczyska!
Chciałeś „Do zobaczyska” to masz.
Zaczepiłem Cię dziś nad morzem.
Pozdrawiam i Do zobaczyska ! :))
Wszystko mnie boli jedynie czytając ten wpis… Nawet ciężko mi sobie wyobrazić jak to jest, gdy się coś takiego biegnie. Ale chciałabym być na mecie i widzieć finisz! 🙂