Sobota – W-wa – godzina 11, a my już na Bródnie.
Tor oszroniony (w końcu to już prawie Rosja) i wygląda jakby zawody miały odbyć się w sobotę a nie niedzielę. Na torze chyba z 20 osób – wiadomo stolyca.
Sierść z ekipą w roli gospodarzy-organizatorów wydają dyrektywy swoim podwładnym.
Aby wzbudzić większy respekt, twarz Sierściucha przyozdabia małyszowy wąchał.
Tor okazuje się być bardzo przyjemny, szeroki, zadbany i z dużą ilością przeszkód (zważywszy na około 20-25 sekundowy czas przejazdu) i jest płaski. Napędzamy się więc ze sporej górki startowej (wielkie brawa za konstrukcje bramki startowej – wajcha od maszynki do mięsa rządzi!!!), a potem staramy się do mety utrzymać prędkość dokręcając gdzie się da – banalne czyż nie?
Właśnie nie, bo przez brak nachylenia terenu po kilku/nastu przejazdach z rzędu brakuje pałera. Trza więc uzupełnić niedobory energetyczne, a w tej kwestii rządzi niepodzielnie szuflandia….czyli sklep rodem z king-size’u (sklep o gabarytach 2 metry na metr).
Po spędzeniu prawie całego dnia na torze lądujemy w domu, którym opiekuje się jeden z członków sekty OneManTeam – Tomo (dzienxy).
Tam właśnie będziemy spać i…. nie tylko. Burza ma jednak nadejść za kilkadziesiąt minut… i nadchodzi…pod postacią Toyoty Vito wraz z zawartością.
Jak na profesjonalny team przystało chłopaki już mają oczka jak szparki, a towarzyszy im pewna tajemnicza niewiasta. Po chwili cała ekipa, oprócz Grzesia wybiera się na wycieczkę pod tytułem: „Warsaw by night”, a my (Teye) wraz z nim (Grzesiem) nadrabiamy braki w kulturze azjatyckiej ??!!?? Dodatkowo wspomagani „środkami przeciwbólowymi z lodówki” osiągamy ciekawe stany mentalne. Po powrocie reszty melanż osiąga stany pokaźne i po kolei usypia kolejnych sportsmenów. Rano jest ciężko, oczy nadal są azjatyckie, ale nasz czas nadchodzi, tak więc przy pomocy zmotoryzowanego transportu około 9 lądujemy na torze.
I tu miłe zaskoczenie, pojawiła się cała wuchta rajdersów (w sumie chyba coś koło 70 zapisanych osób).
Kolejka do przejazdów treningowych przypomina Cestoda (sprawdźcie, to z łaciny:), a organizatorzy uwijają się jak w ukropie.
Rudy czyli pierwszy krasomówca rzeczpospolitej robi jak zawsze za wodzireja i nawija o tym i o tamtym…a dodatkowo co jest rzadkością na zawodach tego typu przerwy między wyścigami umilają lokalne szarpidruty – jednym słowem spoko w…
O samych wyścigach nic nie piszę bo mi się nie chce (spałem 4 godziny), a zainteresowanych odsyłam do ewentualnych drabinek, tabelek, fotek, wyników etc… Się więc chłopaki, dziewczyny-także (chyba trzy naliczyłem) – ścigały, skakały, glebiły i bawiły…a między nimi latały sekciarze-organizatorzy z miotłami, łopatami i na bieżąco poprawiali wszelkie ubytki w ziemnych budowlach. Impreza była więc jak najbardziej udana, (znów dalej nie chce mi się nic wymyślać) No może jeden minus – patent wyznaczania linii mąką należy do poznańskiej ekipy, a tantiemy za wykorzystanie powyższego patentu do dziś nie zostały uregulowane.
Na koniec chciałbym jeszcze w mega skrótowy sposób wymienić to na co wróciłem uwagę podczas tych dwóch wspaniałych dni, a więc:
– kaszanka to danie wegetariańskie
– wspomniany już wąs Sierściucha był ogólnie rządzący
– pojawiła się goła dupa Waldemara Kiepskiego
– szuflandia shop
– hasło zawodów: „luzuj ziooooom”
– impreza w niedziele po zawodach (niestety za krótka dla nas z powodu pociągu)
– miało być bródno, a w zasadzie było czysto
– i pewnie wiele innych rzeczy, o których przypomnę sobie później bo się nie wyspałem
Kłet
To ja jeszcze dopiszę:
– tor faktycznie przyjemny, można dobrze rozbudować tą miejscówkę
– miałem satysfakcję wygrać w 1/16 finału z późniejszym zwycięzcą tych zawodów: Diabłem Koniuszewskim 🙂
– od dziś wszystkie hopki których lądowanie jest wyższe od wybicia nazywamy step up 😉
– Kocur zrobił rypleja z zawodów w Rybniku, kiedy to zaliczył podobnego zonka w wyścigu z tym samym rajderem: Tomkiem „Tomo” z łanmentimu… rewanż wisi w powietrzu 🙂
– co to do cholery jest PELCOWIZNA?
edit po 6 latach: już wiem co to 😉
Zabel
Najnowsze komentarze