„A było ich trzech……właściwie czterech” – czyli historia ze Szczawna Kłetem pisana
Niedziela, a my (Kłet , Błajet , Zabel , Sajmon) zamiast wypoczywać, o siódmej rano łejk ap i Octavią WRC Bławata wyruszamy na inspekcję do krainy kingsajzu czyli do Szczawana.
W drodze jeszcze pizza we Wrocku , obśmianie kilku lokalnych twarzowców w pewnym hipermarkecie i lądujemy na miejscu.
A tam zima – znaczy upał na maxa ale pusto jak w głowie u kretyna. Totalnie nikogo, ani jednego rajdersa, ale cóż, nie przyjechalim oglądać innych…
Pierwszy ruszył Zabel, i to w swoim stylu od początku do końca…a na końcu szczawiana (celowo nie piszę „big” bo teraz big jest w Poznaniu :).
Tak więc chłopak przejechał gładko całość i gdy po wybiciu ze szczawiany zniknął nam za horyzontem po chwili usłyszeliśmy potężne – JEBUT. Jak się okazało za chwilę, Zabel znudzony standardową jazdą postanowił w bmx-owym stylu wejść na kant lądowiska szczawiany na abubake. Prędkość i siła grawitacji okazała się jednak większa niż to przewidział Robi i opona eksplodowała w iście hollywoodzkim stylu, ale to jest chu… Szprychy zatańczyły twista z przerzutką i obreczą i w efekcie z tylnego koła Robina powstała instalacja artystyczna pt: „Niezły czops” . Najtwardszą częścią roweru okazał się sam Zabel, który nawet się nogą przy tym wydarzeniu nie podparł. Jego widok, a raczej jego koła wprawił wszystkich w doskonały humor i nieprzerwany śmiech trwający dobre kilka minut. Także poszkodowany nie mógł sie powstrzymać i wesoło porykiwał ze śmiechu. Jak się później okazało Zabel zrobił to celowo!!!!!!! Podczas wyjazdu gdy pakowaliśmy rowery do bagażnika brakowało trochę miejsca…było o jedno koło za dużo…dzielny Rob w ten sposób wszystkim nam ułatwił wygodny powrót. Będziemy o tym geście pamiętać.
Po ochłonięciu, pozostała dwójka (Sajmon pojechał w roli instruktora, fotografa, i jeszcze w wielu innych rolach) zabrała się do ujeżdżania szczawieńskiego toru . Wszystko szło doskonale i jedynym minusem była temperatura oscylująca w granicach miliona stopni.
Błajet wyraźnie zafascynowany dokonaniem Zabla postanowił wykręcić coś równie spektakularnego, wymyślił sobie że byłoby fajnie wybić się z pierwszego obłego garba po pierwszym dużym profilu , przelatując go i wybijając się z następnego puścić rower w powietrzu i na lądowisku ostatniego garba wylądować na rękach i brzuchu lotem ślizgowym.
Przejażdżka po brzuchu na kamienistym podłożu sprawiła Bławatowi mnóstwo radości i zadowolony z nowych nabytków (szlify przedramion i brzucha ) udał się z czystym sumieniem do……..apteki. Tak więc na placu boju zostałem sam. Reszta wyraźnie znudzona moją mało atrakcyjną jazdą okupowała torowe ławeczki. Naprawdę mi wstyd, że nie potrafiłem wymyśleć żadnego ciekawego triku wzorem moich kompanów. Tego dnia brakowało mi poprostu koncepcji, ale obiecuję, że na przyszlość się postaram. O 18-tej zapakowaliśmy się już bez trudu (jeszcze raz dzięki Rob) do bryki i uderzyliśmy w drogę powrotną.
Jeszcze tylko odwiedziliśmy wracając wrocławskiego dirta przy torach (wstyd wrocławiaki, dobra miejscówka a popada w ruinę!!??!! why??) i odliczaliśmy minuty do końca jazdy.
Nie ma co, było wesoło, zresztą sami zobaczcie na fotkach, które Sajmon i Zabel w pocie czoła skrzętnie cykali przez cały dzień.
amen
redaktor Kłet
fotosy: © Sajmon (zdecydowana większość-wielkie dzięki!) i Zabel
ps. od siebie (Zabel):
odbyło się komisyjne mierzenie Szczawiany, okazało się że długość dziury jest porównywalna do naszej największej hopy na Morasku 🙂
Najnowsze komentarze