MTB Marathon Złoty Stok 2010

Tak patrząc z perspektywy czasu na ten maraton dochodzę do wniosku, że pomimo, iż taki długi wyścig nie jest dla mnie zbyt emocjonujący, to jest w nim zawsze kilka fajnych momentów.

Np. śmiganie w dół na technicznych stromiznach, gdzie tyłek robi za ster, pozdrawianie autochtonów, strażaków i policmajstrów, czy mijanie zawodniczek. A poza tym to walka z czymś, czego nie umiem nazwać. Nie, to nie jest ambicja ani wola osiągnięcia jak najlepszego wyniku. To coś innego, co pewnie zrozumiem za jakiś czas.

Sam Złoty Stok przywitał wszystkich wszechobecnym błotem i deszczem padającym od… dołu.
Nie dało się jechać, by nie być po chwili mokrym od wody i błota spod kół własnych czy zawodnika jadącego w pobliżu. Z deklarowanych przez organizatora sześćdziesięciu sześciu kilometrów wyszło tak naprawdę siedemdziesiąt dziewięć. I te trzynaście kaemów w tym przypadku robiło różnicę, bo mój niezbyt pojemny bak, który co chwilę domagał się tankowania, miał chyba jakieś przecieki, bo wyjątkowo szybko kończyło mi się paliwo.
Z ciekawszych zapamiętanych momentów to wszechobecny głos Pyry z którym zdobywałem Borówkową, poza tym był jakiś chłopak, którego z daleka pomyliłem z całkiem zgrabnym dziewczęciem. Otóż ten zawodnik miał moc, świetnie podjeżdżał, ale to co zyskiwał na wspinaczkach, dramatycznie tracił na zjazdach.
Zapamiętałem też krótką ściankę tuż przed bufetem, którą mój SID łyknął bez zająknięcia, i to był fajny moment, kiedy na bufecie ekipa zapytała mnie skąd jestem, że zjeżdżam takie cuś… 😉 Było kilka świetnych stromych zjazdów na których czułem że żyję 🙂

Ale… na jakieś dziesięć kilometrów przed końcem, kiedy już zbierałem okruszki ze stołu na ostatnim bufecie, i dowiedziałem się, że wcale nie czeka na mnie zjazd do samej mety,  nagle stwierdziłem że mam większą ochotę pooglądać kolekcję znaczków Pana Zdzisława z Koluszek niż wspinanie się na okoliczne górki. Od tego momentu skończyła się zabawa, a zaczęła się mordęga i recytowanie epitetów pod adresem budowniczego trasy i tego matematyka, który podał dystans 13 kilometrów krótszy niż w rzeczywistości.

Na mecie fajnie, dużo znajomych, pizza, pusta myjka o 18:00, droga do domu i spać 🙂

Aha, nocleg w Sosnowej – cudo!